Peter Hook /1956/ razem z Ianem Curtisem i Bernardem Sumnerem założył legendarną kapelę Joy Division. Grał na basie w tak charakterystyczny sposób, że nie sposób było pomylić go z kimś innym. Była to gra bardzo melodyjna, która bez wątpienia uwodziła słuchaczy. Myślę, że bas Petera Hooka w dużym stopniu przyczynił się do kultu Joy Division. On po wielu latach wciąż gra buntowniczą muzykę młodości, choć anarchistyczne t shirty opinają coraz pokaźniejszy brzuszek a siwizna podkreśla zmianę pokoleń. Kolejny raz przyjechał do Polski wskrzesić legendę, tym razem na festiwal w Jarocinie. Nie byłam, nie widziałam, nie będę się wymądrzać. Z relacji wiarygodnych świadków /Piotrze, dziękuję!/, wynika, że koncert był przedni i podobał się nawet bardzo. Może dlatego, że interpretacje nie były zbyt przekombinowane, trzymając się blisko pierwszych wersji. Nasuwa mi się refleksja przy podobnych okazjach: jak długo muzycy mogą szaleć na scenie, bez śmieszności i żenady? Chyba tak długo, ile będziemy chcieli ich oglądać. Czy tylko Rolling Stonesi mogą być nieśmiertelni?
Trafnie wypowiedział się na ten temat nasz polski zespół Perfect.
Mirabelka