Pelican- to kolejny zespół z Chicago, odkrywany przeze mnie na fali fascynacji mocno rockowym instrumentalnym brzmieniem. Ponoć istnieje do dzisiaj, choć ostatnią dużą płytę studyjną wydał dość dawno, bo w 2013 roku. W sumie było ich 5, a poniżej zamieszczona „City Of Echoes” pochodzi z 2007 roku. To nader ciekawe kompozycje, w których przeplata się czułość ze wściekłością, jak to w życiu. Niewypowiedziane słowa galopują z prędkością światła. Mnóstwo tu zaskakujących zwrotów akcji i kontrastów, jeśli chodzi o tempo i uczuciowość. Ta muzyka przyczynia się do poszerzenia poczucia wolności. Przypuszczam, że dla niektórych może być zapłonem do zerwania pęt i odzyskania suwerenności. Z pewnością można się nią sowicie posilić i zaczerpnąć mocy.
A tu ciekawostka. Podczas szeroko zakrojonych poszukiwań, natknęłam się na najnowszą „epkę” Pelicana z 2014 roku, na której zamieszczono wersję wokalną „The Cliff”.
Poniżej fragment live z debiutanckiej płyty „Australasia” z 2003 roku:
Natomiast nie mogę się jakoś przekonać do nowszych albumów. „Forever Becoming” z 2013 roku zbyt mnie przytłacza. Czuję jak opiłki metalu wbijają mi się w przełyk, co uniemożliwia dalsze słuchanie. Z kolei na „What We All To Need” z 2009 przeszkadza mi zbyt eksponowana elektryczna gitara hawajska. Zdecydowanie wolę wcześniejszą twórczość Pelicana. Nie ma to jak debiutancka płyta „Australasia” z 2003 roku, na której wszystko mi się podoba. No comments.
Mirabelka