Neil Young- Czy spełniło się marzenie hippisa?

Ukazała się autobiografia Neila Younga, /”Marzenie hippisa”, Wyd. Pascal/ którą czytałoby mi się płynniej, gdyby nie sporo powtórzeń. Fakt,  że stary dobry Young przez kilkadziesiąt lat ładował w siebie przeróżne używki, /o czym rozpisuje się nad wyraz wylewnie/z pewnością zaważył na stanie jego obecnej pamięci. Zawsze lubiłam sposób grania i wokal Neila Younga. Jakoś do tej pory nie miało dla mnie większego znaczenia, czy dany utwór powstał przy użyciu narkotyków, czy nie. Aż do momentu, gdy przeczytałam, że WSZYSTKIE PIOSENKI Young tworzył przy współudziale substancji zmieniających świadomość… Jakby mnie sieknął deszcz szklanych odprysków… Poczułam smutek i rozczarowanie. Więcej- poczułam się oszukana przez ćpuna, co z tego, że piekielnie zdolnego? Muszę to wszystko przetrawić, zmierzyć się z własnymi przekonaniami, może wykrzesać nowe?

Jednak, muszę Wam się do czegoś przyznać. Teraz, po tych wszystkich latach, bogatsza w doświadczenia i wiedzę, kiedy na nowo odsłuchuję kolejne Jego płyty, w całości… chce mi się słuchać ich więcej i więcej… i zapominam o tych wszystkich substancjach chemicznych towarzyszących ich powstaniu. Okazuje się, że nie obniżają wartości tej muzyki.

W kręgu moich zainteresowań, z punktu widzenia tego bloga, najważniejsze pozostają dla mnie  fragmenty opisujące sedno muzykowania,  czym jest dla Neila muzyka i proces jej tworzenia. Bliska mi jest jego wizualizacja, bo sama często posługuję się tym narzędziem.

„… Gdy muzyka jest całym naszym życiem, istnieje klucz, który otwiera drzwi do głębi serca. Jestem tak wdzięczny, że nadal, odpukać – mam Crazy Horse. Oni są moim oknem na kosmiczny świat, gdzie mieszka muza. Dzięki nim mogę się tam dostać, a także dotrzeć do specjalnego miejsca w mojej duszy, gdzie piosenki pasą się jak bizony na prerii. Stado nadal tam jest, a równina wydaje się nie mieć końca. Muszę tylko dostać się do środka, co właśnie umożliwia mi Crazy Horse. Nie młodość, czas, czy wiek. To tam, w mojej duszy mieszka muzyka. Marzę o długich jam sessions, podczas których będę kołował jak kondor nad moim stadem. Marzę o wietrze, który targa moimi piórami, a wokół mnie krążą moi bracia i siostry, opowiadający bez słów swoje historie i dzielący się swoimi nastrojami z niebem. Są moim życiem. Czy dużo ludzi ma okazję w ten sposób zarabiać na życie? Podejrzewam, że nie. Dlatego akceptuję skrajny charakter mojego szczęścia i brzemion, moich talentów i przesłań, moich dzieci i ich wyjątkowości, mojej żony i jej nieskończonego piękna i świeżości. Czy trochę się nie zapędziłem? myślę, moi drodzy, że nie. Nie poddawajcie w wątpliwość mojej szczerości, ponieważ to właśnie ona nas do siebie zbliżyła”…

Najkrótsza moja recenzja: to książka, w której trup ściele się gęsto, a Neil Young żyje pomimo wszystko, otoczony śmiercią bliskich ludzi.

Jedna z moich ulubionych kompozycji NY: „Words”, z płyty Harvest, tutaj w rozbudowanej, sesyjnej wersji, niedoskonałej i pobrudzonej, ale mającej swój urok. Takie to mną targają sprzeczności w ten wietrzny zimowy wieczór… Mirabelka

A oto, co powstało na bazie zamierzchłego hiciora Hendrixa, gdy bogactwo doświadczeń spotkało się z bezczelną młodością…

Znalazłam taką unikatową młodzieńczą wersję „Hey, hey, my my” , ale niestety  została usunięta. Była samotna i skromna, z pierwotną energią i mocno osadzona w przesłaniu;  zaskakująca pod koniec, przyznam, że mnie bardzo.

Zatem w zamian wersja koncertowa, pokazana bardziej od strony emocji publiczności. Hawk!

Mirabelka

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.