Genialny muzyk, jakże słaby człowiek.
Piekielnie utalentowany, zbyt łatwo się poddał.
Ugrany, upalony, ućpany; odszedł w rozdarciu między niebem a piekłem, w szponach nałogu.
Wyprzedził czasy, w których przyszło mu żyć. Żył tylko 27 lat. Urodził się w Seattle, jak wielu przed nim i po nim, w 1942 roku. Od najmłodszych lat ciągnęło Go do muzyki. Jako brzdąc markował grę na miotle tak intensywnie, że ojciec codziennie musiał wymiatać patyki spod łóżka. W końcu kupił mu prawdziwą gitarę akustyczną za 5 dolarów. Pierwszy zespół założył w wieku 16 lat. Nazywał się The Velvetones. W wieku 19 lat zaciągnął się do armii USA, gdzie zdobył licencję spadochroniarza. Kontuzja przy skoku spowodowała jego powrót na ziemię, w objęcia tego, co wydawało się dotąd niemożliwe. Nie wiem, co byłoby lepsze. Gdyby Jimi pozostał w wojsku, pewnie zginąłby gdzieś na polach Wietnamu, pachnących napalmem o świcie, a w najlepszym razie wyszedł stamtąd jako inwalida wojenny, z zespołem PTSD… A tak, stworzył genialne interpretacje na gitarze elektrycznej, które do dziś zatykają dech w piersiach zarówno u profesjonalistów jak i zwykłych fanów rocka, takich jak ja. Nie będę przedstawiać dalszej biografii, bo inni zrobili to wystarczająco dobrze. Na przykład tutaj:
http://www.jimihendrix.com/us/jimi
Leonid Afremow, Jimmy
Dla mnie, Hendrix na zawsze pozostanie Kimś Wyjątkowym. Nieustannie podziwiam jego grę na gitarze i rockową duszę. Nie mam dosyć słuchania. Dzisiaj obudziłam się z „Crosstown Traffic” w mojej głowie, tak intensywnie i precyzyjnie odtwarzanym, że pierwsze kroki po przebudzeniu skierowałam do komputera w poszukiwaniu „Ruchliwego skrzyżowania ulic”. Niestety, nie mogę znaleźć satysfakcjonującej wersji, z powodu uruchomienia praw autorskich. Niech więc będzie wykonanie zespołu Living Colour…
Co jakiś czas ponawiam zaproszenie do Hendrixa na moje autorskie warsztaty… Wierzę, że kiedyś się pojawi.
Mirabelka