Dzisiaj jestem zmrożona przyśpiewkami ptasząt w nastroju schyłkowo- zimowym, chabrowo- makowym, który może podtrzymać ktoś taki, jak Chet Baker. Trębacz, pianista o aksamitnym głosie i trudnej przeklętej, biografii. Nie do naśladowania.
Urodził się w 1929 i miał talent do czarowania dźwiękami… W wieku 59 lat wypadł przez okno w hotelu w Amsterdamie, być może wiedziony heroiną. Widać na zdjęciach skutki tego uzależnienia. Jeszcze żyjąc wygląda na truposza. Kościotrup bez zębów, powleczony pergaminową skórą, piekielnie zdolny kościotrup. Jaką cenę musiał zapłacić za dzielenie się swym talentem? Czy musiał? Czy artystom uchodzi więcej? Czy nie zbyt łatwo wybaczamy im słabości? Przecież bycie artystą do czegoś zobowiązuje. Czy tylko do realizacji siebie? Jeśli tak, to czy nie za łatwo niektórzy sobie odpuszczają i zamiast dryfować na wyżynach, coś ich ściąga do dołu przysypanego piachem, urny wciągającej garstkę prochu? Zbyt wcześnie, z pewnością zbyt wcześnie.
Chet Baker, właśc. Chesney Henry Baker Jr. – amerykański trębacz jazzowy. W swojej karierze współpracował m.in ze Stanem Getzem, Charliem Parkerem i Dexterem Gordonem. Sławę zdobył poprzez grę w kwartecie z Gerrym Mulliganem. Wikipedia
http://youtu.be/IXC03U4mQoA

