Odświeżam znajomość z Sonic Youth sprzed 30 lat i co z tego? Podwójny album „Dirty” tej nowojorskiej formacji z wykopem eksperymentu pod kontrolą indie, wyrosłej na no wave…(ufff) w samą porę się załapał na dreptanie przez listopad.
Ps. Mam uzasadnione przypuszczenie, prawie pewność, że przed komponowaniem utworu Swimsuit Issue, słuchane było ku inspiracji „Lipstic on the Glass” Maanamu… 😉 Poste zestawienie: 1985 Lipstic-1992 Swimsuit
W poszukiwaniu muzyki do przedreptania listopada, trafiłam na nową płytę zespołu z ponad 50-letnią tradycją. To już nie jest co prawda ten sam Gong, gdyż większość pierwotnego składu wykruszyły pesele, ale wciąż pod tym szyldem tworzy nową muzykę! Warto poznać. Może wokal nie jest tu najmocniejszą stroną, ale muzycznie bywa ciekawie. W instrumentarium m.in. saksofony i flety.
Agusa- ta szwedzka formacja od dekady przekracza kolejne muzyczne progi. Nazwa pochodzi od wioski w prowincji Skania, co już nastraja pozytywnie. Z muzyką z jej najnowszego albumu: „Prima Materia” jakoś łatwiej przychodzi mi przedreptać ten listopad.
Cierpliwości, cierpliwości… wszystko woła we mnie. Oby to nie był „łabędzi krzyk”… Nie dość powiedzieć, że dzisiaj kolejny raz zbieram łabędzie pióra porozrzucane w nieładzie. Drepczę wokół wygasłego ogniska kreatywności ze słuchawkami na uszach z najnowszym albumem„Beggar” nowojorskiej formacji Swans. Ależ to jest dobre! Przyznaję, że przy pierwszym odsłuchu poczułam się przytłoczona całością jako taką. Nie wiem, może potrzebowałam więcej czasu i dystansu. Są różne sposoby na przyswajanie sobie tej muzyki. Można dozować ją sobie, ważąc nuty z rozsądkiem. Odradzam katowanie się. Lepiej przerwać, przyjdzie samo w swoim czasie. Może to znak, że potrzebujesz znaleźć swoje tempo. Spokojnie. Masz cały listopad.
Gdy słucham tej muzyki, czuję coraz mniej lęku. Wydreptuję go razem ze Swans. Uziemiam się w listopadzie.
Ps. Zajrzyjcie za jakiś czas, z pewnością coś jeszcze dopiszę. Teraz zajawka tylko.
Dzisiaj podejmuję próbę reanimacji tego bloga zajawką o bandzie Abanamat z Berlina. Na swym debiutanckim, nie długim albumie słychać psychodelię niejednorodną, o średniej ciężkości. Cenię sobie właśnie takie pomieszanie z poplątaniem, przenikanie się wpływów różnych kultur. Miło słyszeć gdy muzycy, pochodzący z różnych stron świata porozumiewają się swym naturalnym kodem. Wyszło smakowicie, ciekawie; chcę słuchać więcej!
My Sleeping Karma właśnie nagrała swój szósty studyjny album. To muzyka skomponowana bez większego wysiłku- jak podkreślają jej twórcy. Zmiksowana dość cicho, jak na psychodelic groove rock. Oparta na dwóch- trzech motywach, niczym mantry zaszczycające codzienność. Pomimo swej pozornej prostoty, generuje zaskakujący wachlarz emocji. Szukam takiej muzyki w tych przebodźcowanych czasach.
Muzyka doskonała na spowolnienie czasu, rozbudzenie twórcze i nabranie więcej zaufania do siebie. Klimaty eksperymentalne, post-punkowe, tworzone w zamiłowaniu do improwizacji. Jest ciekawie, wielowymiarowo i gęsto… choć lekko jednocześnie.
Podprogowe granie z Francji, pachnące Floydami, Porcupine Tree, the Cure… Klasycznie, rockowo, atmosferycznie, z lekkimi zawirowaniami w kierunku psychodelii; wprost cudowny minimalizm!
Doskonała Muza na regenerację po przegrzanych czerwcowych dniach.
Unitopia- band z Australii, początkowo jako duet, od 1996 roku na scenie muzycznej (z kilkuletnią przerwą pomiędzy 2014-2021). W konwencji rocka progresywnego, jazzująco, wyciszająco, groove’owo, zamaszyście i genesisowo. Dla mnie idealna muza na upały i bolączki tego świata.
Ta muzyka balansuje na krawędzi światła z ciemnością, Otula życiodajnym mrokiem, by przeżyć najczarniejsze chwile i pozbierać się. Rozrywa na strzępy i scala na nowo. Nie przytłacza. Daje nadzieję.
To jest muzyka na miarę naszych czasów, mojego czasu. Cudownie jazgocąca i powodująca przyjemny dyskomfort. Nieprzewidywalna w swej nieoczywistości, aczkolwiek solidnie rozpychająca się w improwizacji. Słuchajmy.