J.D. Simo

J. D. Simo– to muzyk, który bez kompleksów rozwija dialog z Hendrixem, braćmi Allman, Santaną, Mudy Watersem, Elmorem Jamesem, czy Morrisonem.

„Pewien czas temu odkryłam człowieka żyjącego muzyką, którą potrafi wspaniale dzielić się z innymi. Przynajmniej ze mną. To J.D. Simo, 32 letni gitarzysta. Dorastał w Chicago, ale w 2010 roku zakotwiczył w Nashville. Pierwszą gitarę zbałamucił w wieku 5 lat. Od tego czasu zarabia na tym, co kocha, grając mnóstwo koncertów i nagrywając płyty. Właśnie ukazał się jego ósmy album. Ale ja, póki co, zachwycam się poprzednim, sprzed 2 lat: Let Love Show The Way. Simo gra na nim tak, jakby terminował w zaświatach u Hendrixa. Jakby wychowywał się na zapleczu wielkich koncertów przełomu lat 60/70. Jego umiejętności i klimat jaki tworzy, dają poważne podstawy, by sądzić, że Doorsi podrzucali go sobie na przemian z Zepelinami, a wakacje spędzał w Delcie Missisipi. Już pierwsze dźwięki na tej płycie sprawiają, że przenoszę się cztery dekady wstecz, gdzie tylko patrzeć, jak zza kulis wyłoni się Jim Morrison, skandując umęczonym głosem: back on trough to the other side! A za nim potargany Hendrix wyrwie gitarę Mudy Watersowi, przygrywającemu właśnie Got My Mojo Workin’. Tyle wspomnień i uczuć porusza we mnie ta muzyka…”

fragment z dziennika W uśpieniu.

Ciekawostką jest, że powyższy album powstał w legendarnym studio nagraniowym w Macon,  mieszczącym się blisko Ga’s Big House, domu zespołu The Allman Brothers. To nie wszystko. Simo zagrał na 6-strunowej gitarze, tej samej, którą wyczarował pierwsze dwa albumy Duane Allman oraz Clapton Layllę. Został tym samym niejako namaszczony przez mistrzów.

Mirabelka

recenzja najnowszego krążka dokonana przez Nieocenionego Bizona:

http://muzycznyzbawicielswiata.blogspot.com/2017/10/simo-rise-shine-2017.html#more

Utro

Utro– to kapelka założona w Rostowie przez Władysława Parshina (znanego również z Motoramy)  w 2010 roku.  Słucham ich debiutanckiej płyty i chłonę ten wyselekcjonowany rosyjski chłód. Zespół znany jest z minimalistycznego podejścia do muzyki, bez zbędnych ozdobników czy popisów. Brzmienie ma chropowate, z napadami paniki i  egzystencjalnego bezsensu. Te klimaty znam dobrze z Joy Division , New Order, D.A.F. Na  naszym rodzimym podwórku grało tak Madame, Made in Poland, czy Variete.  Jeszcze wczesna Republika.  Wczesna Siekiera. Jutro płynie na fali  wczorajszej cierpkiej cold wave,  zabarwionej punkiem.  Od 2015 roku wyrzucili gitary, zawierzając elektronice, co akurat mniej mi się podoba. Dlatego nie wyczekuję ich nowego albumu, który ma się ukazać niebawem. Wystarczy mi ten pierwszy. Ale Trzeci wysłucham z ciekawości.

Czasem wydaje mi się, jakby Parshin wzorował się na wokaliście zespołu Holy Toy i De Press. Posłuchajcie tylko utworu Słońce z 2015r. Czyż nie słychać w nim charakterystycznych „góralskich” zaśpiewów Dziubka?

Mirabelka

Wicked Heads

Wicked  Heads narodzili się w 2013 roku w Krakowie, choć brzmią jakby wychowali się na innym kontynencie. Stylowi, osadzeni  w country/ folk /bluesie, a zarazem splamieni alternatywą, pasują do miasteczka Twin Peaks. Wygrali kilka konkursów bluesowych, a teraz wyszła ich debiutancka płyta pt. Superheroes.

Świetnie to wszystko wymyślone i posklejane.

Dla mnie muzyka WH jest jak aromatyczna kawa Americana w małej kafejce na Chmielnej, która rozgrzewała mnie w pewne wrześniowe popołudnie, gdy czekałam na warsztaty NVC z Ewą Rambalą. Było to w czasach, gdy nikt nie przeczuwał, że pojawi się tak odjechana polska muza!

Mirabelka